Stronyfbrweb

środa, 30 października 2013

BIGOS Z SUSZONYMI ŚLIWKAMI I PRAWDZIWKAMI


Robiony na szybko, barowy, tani, słaby … Moje pierwsze skojarzenia związane z bigosem są bardzo negatywne. Przyznam się szczerze, że nigdy w życiu nie zamówiłem w żadnej restauracji tego polskiego specjału. Zauważyłem, że nie tylko ja tak mam. Kiedy opowiadałem znajomym, że będę robił bigos, to u każdego z nich pod nosem pojawiał się uśmiech. Przecież, co jest trudnego w przyrządzeniu kapusty z mięsem. 

To prawda, wrzucić po kolei  wszystko do wielkiego garnka nie jest trudne, prawdziwą sztuką w zrobieniu bigosu, to składniki dobrej jakości. A te w dzisiejszych czasach nie jest łatwo znaleźć. Oczywiście prawdziwą sztuką jest wyszukanie dobrej kapusty kiszonej/kwaszonej. Większość tych dostępnych na rynku wygląda tak jakby dolany został do nich mocz. Żółta jak cytryna - wtedy wiemy, że taka kapusta dobra być nie może. Niestety nie mam zrobionej domowej kapusty - dlatego musiałem wybrać jedną z tych sklepowych. Wybrałem taką, która według mnie byłą najlepsza w smaku i wyglądała najlepiej. 

Wiedziałem, że kolejnym problemem mogą być przyprawy. W supermarketach przeglądając długie półki widzimy non stop te same zioła - różnych firm. Niestety, kiedy potrzebujemy czegoś co nie jest przyprawą gotową do kurczaka, solą lub gyrosem - to możemy mieć problem. Jałowiec. Może być ciężko. Tutaj znowu pomocnym okazał się być targ. Szczerze powiedziawszy nigdy nie zwróciłem uwagi na panią, która w niewielkich woreczkach, w bardzo przystępnej cenie, sprzedaje różne przyprawy świata! Moje wieczne problemy z przyprawami, w końcu ustaną.

Dobra obłowiony w składniki potrzebne do zrobienia bigosu, uzmysłowiłem sobie, że moje skojarzenie, że bigos jest tani jest błędne. Prawdziwy, nie robiony z resztek wędlin ale ze świeżego mięsa, kiełbasy, boczku z dodatkiem śliwek wędzonych i dobrej niepaczkowanej kapusty na prawdę nie jest tani. Pomyślałem wtedy, że bigos, który znamy z barów nie może być wysokiej jakości, kiedy miseczka sprzedawana jest za 6 złotych. Nic więc nie straciłem, nie jedząc go nigdy w takich miejscach. 

Po dwóch godzinach, bigos był gotowy (btw. nie jest szybki do zrobienia). No to próbujemy! Oboje z K. zaniemówiliśmy. Co prawda K. słynący z ubóstwiania octu, stwierdził, że oczywiście go tam brakuje. "Bigos jest pyszny, ale brakuje octu, to nie jest mój smak bigosu" - no cóż mogłem więcej powiedzieć? Współlokatorka A. była zachwycona. Byłem tak bardzo pewny sukcesu, jakim okazał się być bigos, że w plastikowym pudełeczku powędrował on nawet do mojej koleżanki z uczelni! 

Dzisiaj trzeci dzień gar bigosu stoi. Niestety co za dużo to nie zdrowo. Dzisiaj już raczej go nikt nie dokończy. Wszyscy mają dość kapusty z mięsem. Tydzień temu w rozmowie ze znajomymi przyznałem, że nie jadłem bigosu kilka lat. Dzisiaj odkryłem dlaczego - bigos nie jest daniem na jeden dzień a po kilku po prostu Ci się on przejada i nie masz ochoty do niego wracać na najbliższe kilka tygodniu, lub jak w moim przypadku lat.

poniedziałek, 28 października 2013

WĄTRÓBKA PO ŻYDOWSKU


Wątróbki... Wiele osób, moich znajomych, robi krzywe miny, jak tylko słyszy to słowo. Zawsze minie towarzyszy jakaś opowieść: "mama mnie nią straszyła", "babcia robiła i była ohydna", "koszmar z dzieciństwa". Ja na szczęście nie mam drastycznych skojarzeń z podrobami. Pojawiały się u mnie w domu od małego, rodzice jadali nie tylko wątróbki, ale także nerki, serca czy móżdżek. 

Zawsze się śmieję, że ja nauczyłem się czyścić wątróbkę w 2. klasie podstawówki na stołówce. Tak się złożyło, że na obiad był wtedy postrach dzieci z cebulą. Frekwencja w szkolnej kantynie była wtedy bardzo niska. Na szczęście znalazło się kilka osób, w tym ja, dla których jedzenie "tej oblechy" nie było niczym dziwnym. 

Pamiętam jak koleżanka, Patrycja w pewnym momencie powiedziała, że aby wątróbka była dobra trzeba pozbyć się żółci, bo inaczej będzie gorzka. Oczywiście nie miałem zielonego pojęcia o czym mówi, ale przyznałem jej rację. Jasne mogłem wyjść na idiotę, który się na niczym nie zna, ale wtedy wydawało mi się, że prawi mądrze. Nie pomyliłem się, kilka lat później, kiedy sam postanowiłem przyrządzić ten drobiowy specjał, jej wymądrzanie okazało się być pomocne. Do dzisiaj pamiętam to jako dość cenną radę. 

Dzisiaj po kilku latach abstynencji wątrobianej, za sprawą Magdy Gessler, wróciłem do niej. Szczerze byłem troszeczkę przerażony, zwłaszcza kiedy M. i K. zaczęli opowiadać swoje historie. Chyba najgorszą wizją było jedzenie samemu przyrządzonego dania. Do ostatniej chwili nie byli przekonani. Oczywiście czyścić mięso musiałem sam - JA NIE DOTKNĘ SUROWEJ WĄTRÓBKI - krzyczeli. No to nie! Sam sobie poradzę, w sumie to mój projekt. 

Najlepsze jest to, że jedliśmy wszyscy, a nawet współlokatorka A. jak wróciła po pracy, to troszeczkę zjadła. Udało się! Mam nadzieję, że smak wątróbki po żydowsku, którą udało mi się dla nich przygotować, chociaż odrobinkę pozbył się ich uprzedzeń. Smak był naprawdę nieziemski. Jajka w połączeniu z cebulą i mięsem okazały się być strzałem w dziesiątkę. Co  prawda całość była troszeczkę sucha, ale podejrzewam, że chodzi o jakąś moją pomyłkę. Błąd postaram się naprawić następnym razem, dla rodziców, którzy kochają wątróbkę. Pokażę im, że ja też potrafię "obchodzić" się z wątróbką!

czwartek, 17 października 2013

HAMBURGER MAGDY GESSLER


American Dream, każdy przeżywa go na swój sposób. Jednak nie ma wątpliwości, że amerykanizacja dotknęła niemalże cały glob. Dla mnie Stany Zjednoczone, to Nowy Jork, Teksas i Hamburger. Za każdym razem, kiedy pomyślę o kotlecie pieczonym na grillu, widzę w tle powiewającą flagę. Tę samą, która kiedyś została wbita na powierzchni księżyca. 

Reputacja hamburgera została zszargana przez kulturę masową. Dzisiaj stał się on symbolem restauracji fast-foodowych. To przykre, zważywszy na fakt, że wiele przepisów na domowej roboty kotleta, proponuje polędwicę jako jedno z mięs potrzebnych do jego przyrządzenia. Do tego ogórek konserwowy, sałata, keczup, cebula, buła i gotowe. Całość nie brzmi jakoś bardzo niezdrowo. 

Hamburger Magdy Gessler, stał się moim american dream na nudny, pochmurny jesienny wieczór. Wiedziałem, że tylko za sprawą fantazyjnej wycieczki będę mógł uciec od bezsensownego stanu w jaki przybiła mnie pogoda. Co prawda, wycieczka do sklepu po potrzebne składniki okazała się być dla mnie prawdziwą wyprawą na Mount Everest, ale jakoś dałem rady. 

Zdjąłem tylko kurtkę i od razu powędrowałem do kuchni. Byłem mega podekscytowany kolejnym hamburgerem, którego nauczę się robić. Kiedyś w tej dziedzinie "doradzał" mi już Pascal, Nigella Lawson i pani z telewizji, której nazwiska teraz nie pamiętam. Wersje z serem pleśniowym, z warzywami, z papryką.... jakie to cuda w postaci kotleta nie gościły już na moim talerzu.

Na wstępie zobaczyłem, że przepis Magdy nie jest ani bardzo skomplikowany, ani tym bardziej żadne cuda się w nim nie kryją. Imbir, kolendra, czosnek, chilli, gorczyca - każdy z tych składników dostępny jest w supermarketach. Co prawda żadnego z tych składników nigdy do mięsa nie dodawałem, ale nie spodziewałem się jakiegoś przełomu.

Książka "radzi" by usmażyć mięso na grillu węglowym. Niestety mieszkanie w centrum miasta ma też swoje wady i jest to zwyczajnie nie możliwe. Moim ratunkiem musiał być ruszt elektryczny. Tak wiem, wiele walorów smakowych jedzenie zyskuje dzięki odymieniu z węgla drzewnego. Trudno musiałem przeskoczyć jakoś ten problem. 

Ziemniak z masłem ziołowym obok pyszny hamburger - mój american dream na ten dzień się spełnił. Hamburger, niby bardzo prosty, a w smaku nieziemski. Po raz kolejny "im mniej tym więcej" się sprawdziło - przynajmniej mnie przekonało, przekona jeszcze nie raz...

sobota, 12 października 2013

PLACKI ZIEMNIACZANE W SOSIE PIECZARKOWO-KALAREPKOWYM


No więc stało się, to czego chciałem uniknąć. Zapał na prowadzenie bloga i czarowanie pyszności z książki "Kuchenne Rewolucje" przepadł. Ostatni wpis pochodzi z 2. października, to dowód na to, że do kuchni wchodziłem sporadycznie. Dni mijały na uczelni, leżeniu całymi dniami w łóżku i chodzeniu do pracy. Nie byłem zmęczony, zwyczajnie nic mi się nie chciało. Kilka razy pomyślałem nawet: "Jak przestanę gotować, to nikt nie zauważy, a bloga można zamknąć". Nie ma mowy... 

Na samym początku wspominałem, że takie sytuacje mogą się pojawić. Wiedziałem, że w pewnym momencie stwierdzę, że projekt jest bezsensowny. Postawiłem sobie jednak cel, który chcę osiągnąć. Właśnie takie samozaparcie sprawiło, że znowu wyciągnąłem swój nóż z MG Home i przystąpiłem do działania. Potrzebowałem czegoś prostego, by szybko ponownie się nie zniechęcić. Placki ziemniaczane w sosie pieczarkowo-kalarepkowym wydawały mi się idealne. 

Jak zwykle poszedłem na targ po świeże składniki. Tylko kilku, ponieważ przepis jest banalny. Cebula, ziemniaki, kalarepa. To wszystko. Resztę musiałem dokupić w sklepie spożywczym. Idąc nie zdawałem sobie sprawy z tego, że do mojej siatki wpadnie jeszcze inny składnik, który sprawi, że spędzę w kuchni trochę więcej czasu. Pojawiając się na targu, moim oczom ukazały się ogromny góry świeżych grzybów. Prawdziwki, podgrzybki, maślaki.... chyba wszystkie rodzaje. Nie przepadam za nimi, wręcz starannie wygrzebuje je z każdej potrawy. Stwierdziłem , że dzisiaj będzie mój pierwszy raz kiedy leśne grzyby będą mnie cieszyć, a podniebienie pozna ich smak.

Zdecydowałem się na dorodne żółto-pomarańczowe kurki! W sosie, idealnie pasujące do placków, które od rana chciałem przygotować. Wróciłem do domu i zorientowałem się, że kompletnie nie wiem co dalej. Nigdy nie pracowałem ze świeżymi grzybami. Zupa, którą potrafiłem zrobić to jedyny popis mojej grzybowej strony - oczywiście zrobiona z grzybów suszonych, obrobionych przez kogoś innego. Jak zrobić taki sos, by nadawał się do placków. Przeszperałem internet za przepisem Magdy Gessler - nie znalazłem.

Wiedziałem, że potrzebuję czyjejś pomocy. Od razu do głowy przyszedł mi smakosz kurek, mój przyjaciel A. Wielokrotnie widziałem jak wracał z mniejszym lub większym pudełeczkiem tych żółtych maluchów do domu. "Będę robił sos" - krzyczał. Podczas, gdy ja zajmowałem się przyrządzaniem przepisu z książki, A. czarował cudowny leśny sos. Koniec, gotowe. Nakładamy wszystko na talerze. Za chwilę przyjdzie zjeść mi kurki pierwszy raz w życiu. Zero połykania w całości, tak by poczuć jak najmniej smaku. Muszę poznać to czym ludzie zachwycają się od pokoleń. 

Szok - jest cudownie! Przepyszny maślano-śmietanowy smak i niebiańskie pomarańczowe grzyby. Wszystko w połączeniu, ze świeżą pietruszką. Rozkosz podniebienia była tak ogromna, że kompletnie zapomniałem o daniu głównym, książkowym. Tutaj też się nie rozczarowałem. Kalarepa w połączeniu z pieczarkami, idealnie komponowała się ze śmietaną i wytrawnym białym winem. To wręcz spirytualne przeżycie sprawiło, że ponownie nabrałem chęci do spędzania czasu w kuchni. Chyba zapomniałem, co jest tak naprawdę ważne w gotowaniu... 

piątek, 4 października 2013

SZARLOTKA Z LODAMI WANILIOWYMI


Uwielbiam gotować, kocham zasiadać ze znajomymi do wspólnego stołu oraz czerpię niebywałą przyjemność z jedzenia. Jednak nie wszystko złoto co się świeci. Dla mnie zdecydowanie tym złotem nie są wszelkiego rodzaju ciasta. Kilka lat temu miałem jeszcze ogromne chęci, by piec dla innych. Później stwierdziłem, że zazwyczaj składniki są drogie, a przykładowe Tiramisu i tak zjadają inni. Nie przepadam za słodkościami.

Kiedy bez mięsa zbyt długo funkcjonować nie potrafię, tak za czekoladą nigdy nie udało mi się zapłakać. W sklepach kupuję słodycze raczej ze względu na opakowania i promocje. Te przecież kuszą z każdej pułki. Jestem naiwny. 

Nie potrafię zrozumieć ludzi, którzy na obiad jedzą racuchy albo naleśniki z serem. Chyba nigdy tego nie zrozumiem. Jestem tak wielkim anty fanem cukru, że nie ogarniam nawet słodkich mięs. Żeberka gotowane w koli, albo schab ze śliwką. Nie, nie i jeszcze raz nie! Dla mnie nie ma większej zbrodni niż oscypek z grilla z żurawiną.  

Czasami organizm domaga się cukru, wtedy musi być słodko. Nie cierpię deserów, które są tylko muśnięte cukrem i reszta jest miałka i nijaka. Szarlotka z lodami waniliowymi z książki "Kuchenne Rewolucje" musiała być słodka, idealna. Przynajmniej miałem taką nadzieję. 

Tym razem przepis robiło mi się bardzo przyjemnie. Nie musiałem nigdzie wychodzić, ponieważ wszystkie składniki potrzebne do upieczenia ciasta miałem w domu. No dobra, po jabłka musiałem wyjść na ogród i zerwać je z drzewa. Upiekłem spód, obrałem (a w zasadzie K. obrał) owoce, ugotowałem, nałożyłem, wsadziłem do piekarnika. Odczekałem 40 minut i zapomniałem o lodach .... 

Jak już wspominałem uwielbiam jeść ze znajomymi i spędzać z nimi wieczorami czas. Na szczęście i tego wieczoru zaprosiłem kilku znajomych, którzy po drodze mogli wpaść do jakiegoś sklepu i kupić mi pudełko lodów waniliowych. Byli już blisko więc postanowiłem pokroić i przełożyć na talerzyki gotową szarlotkę. Boże, jak bardzo tego nie potrafię robić. Zawsze, któryś kawałek mi się rozwala, coś się ułamie, coś spadnie. Często zastanawiam się jak mi się to udaje robić w miejscu, w którym pracuję? 

Kilka minut później z uśmiechniętymi gębami wszyscy siedzieliśmy przed telewizorem i delektowaliśmy się cudownym znakiem jabłecznika. Było naprawdę pysznie. Na drugi dzień część ciasta wziąłem ze sobą do Krakowa. Następna porcja znajomych rozkoszowała się cudem z jabłek. M. wziął nawet kilka kawałków. Dla mnie to ogromna radość, kiedy coś co ja ugotuję smakuje innym. No dobra tym razem, upiekę ;)

PS. Właśnie się zorientowałem, że tuż po teście na ilość glukozy we krwi, napisałem artykuł o cukrze ^^

wtorek, 1 października 2013

ŚLĄSKA PIECZEŃ SZTYGARSKA


Kocham schab. Zdecydowanie kocham schab. Schabowy, schab w sosie, rolady ze schabu, zawijańce i inne wymyślańce. Wszystko smakuje przepysznie. No może z wyjątkiem schabu ze śliwką, nie przepadam za smakiem śliwek. Schab kojarzy mi się z dzieciństwem. Schweinebraten, czyli pieczeń wieprzowa i semmel knodel to rozkosz, którą serwował nam tata jako niedzielny obiad.  Było wspaniale. 

Nie dziwimy się, że śląska pieczeń sztygarska wywołała na mojej twarzy nie małe uśmiech. Co prawda patrząc na zamieszczone w książce zdjęcie pieczeni myślałem, że jest to zwykła pieczeń ze schabu. Na próżno szukać tam kiełbasy, która powinna przechodzić przez cały kawał mięsa. Na szczęście w przepisie już było inaczej. Tam wyraźnie zaznaczono, że w schabie trzeba zrobić dziurę, by włożyć w nią kiełbasę ;)

Tym razem nie było trudno składniki znalazłem bez problemu. Problem był w tym, że mięso musiało spędzić kilka godzin w lodówce, zanim można go było upiec w piekarniku. Zawsze łapię się na tym, że nie czytam przepisów do końca. Podobnie było kilka lat temu kiedy chciałem zrobić pierwsze Tiramisu w swoim życiu. Oczywiście nie zwróciłem uwagi na to, że gotowy deser musi się chłodzić kilka godzin, a znajomych już zaprosiłem. Oczywiście wieczór był moją osobistą klapą, bo zamiast pysznego domowego wyrobu zaserwowałem im ciasto sklepowe. Na szczęście przyjaciele byli bardzo wyrozumiali. 

Sos zaczynał już odparowywać, pieczeń dochodziła w piekarniku, koleżanka, która nas wtedy odwiedziła czekała z widelcem w ręku a ja nadal nie byłem pewny sukcesu. A co jeżeli pieczeń, będzie smakowała jak te żeberka w ziołach? Na szczęście jakaś tajemnicza część mnie  mówiła, że schab nie może być niedobry, może być lekko za suchy, ale nie ma szans by był nie dobry! Ta część mnie miała rację. Mięso było przepyszne. Nie potrafię opisać słowami, co przeżywałem po spróbowaniu pierwszego kawałka mięsa. 

Moje zadowolenie było tym większe, że M. zmiotła wszystko z talerza, mimo, że kiełbasa w środku ją troszeczkę przeraziła. Niepotrzebnie, było serio cudownie. Kolejny przepis, który na bank powtórzę niedługo. Może nie z 1,5 kg mięsa, tylko mniejszej ilości, ale powtórzę na pewno. Jeżeli nigdy nie próbowaliście to warto zabawić swoje podniebienie Śląską pieczenią sztygarską w sosie.