Uwielbiam gotować, kocham zasiadać ze znajomymi do wspólnego stołu oraz czerpię niebywałą przyjemność z jedzenia. Jednak nie wszystko złoto co się świeci. Dla mnie zdecydowanie tym złotem nie są wszelkiego rodzaju ciasta. Kilka lat temu miałem jeszcze ogromne chęci, by piec dla innych. Później stwierdziłem, że zazwyczaj składniki są drogie, a przykładowe Tiramisu i tak zjadają inni. Nie przepadam za słodkościami.
Kiedy bez mięsa zbyt długo funkcjonować nie potrafię, tak za czekoladą nigdy nie udało mi się zapłakać. W sklepach kupuję słodycze raczej ze względu na opakowania i promocje. Te przecież kuszą z każdej pułki. Jestem naiwny.
Nie potrafię zrozumieć ludzi, którzy na obiad jedzą racuchy albo naleśniki z serem. Chyba nigdy tego nie zrozumiem. Jestem tak wielkim anty fanem cukru, że nie ogarniam nawet słodkich mięs. Żeberka gotowane w koli, albo schab ze śliwką. Nie, nie i jeszcze raz nie! Dla mnie nie ma większej zbrodni niż oscypek z grilla z żurawiną.
Czasami organizm domaga się cukru, wtedy musi być słodko. Nie cierpię deserów, które są tylko muśnięte cukrem i reszta jest miałka i nijaka. Szarlotka z lodami waniliowymi z książki "Kuchenne Rewolucje" musiała być słodka, idealna. Przynajmniej miałem taką nadzieję.
Tym razem przepis robiło mi się bardzo przyjemnie. Nie musiałem nigdzie wychodzić, ponieważ wszystkie składniki potrzebne do upieczenia ciasta miałem w domu. No dobra, po jabłka musiałem wyjść na ogród i zerwać je z drzewa. Upiekłem spód, obrałem (a w zasadzie K. obrał) owoce, ugotowałem, nałożyłem, wsadziłem do piekarnika. Odczekałem 40 minut i zapomniałem o lodach ....
Jak już wspominałem uwielbiam jeść ze znajomymi i spędzać z nimi wieczorami czas. Na szczęście i tego wieczoru zaprosiłem kilku znajomych, którzy po drodze mogli wpaść do jakiegoś sklepu i kupić mi pudełko lodów waniliowych. Byli już blisko więc postanowiłem pokroić i przełożyć na talerzyki gotową szarlotkę. Boże, jak bardzo tego nie potrafię robić. Zawsze, któryś kawałek mi się rozwala, coś się ułamie, coś spadnie. Często zastanawiam się jak mi się to udaje robić w miejscu, w którym pracuję?
Kilka minut później z uśmiechniętymi gębami wszyscy siedzieliśmy przed telewizorem i delektowaliśmy się cudownym znakiem jabłecznika. Było naprawdę pysznie. Na drugi dzień część ciasta wziąłem ze sobą do Krakowa. Następna porcja znajomych rozkoszowała się cudem z jabłek. M. wziął nawet kilka kawałków. Dla mnie to ogromna radość, kiedy coś co ja ugotuję smakuje innym. No dobra tym razem, upiekę ;)
PS. Właśnie się zorientowałem, że tuż po teście na ilość glukozy we krwi, napisałem artykuł o cukrze ^^
PS. Właśnie się zorientowałem, że tuż po teście na ilość glukozy we krwi, napisałem artykuł o cukrze ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz