Stronyfbrweb

środa, 13 listopada 2013

BULION AUSTRIACKI


Jeżeli musiałbym wybrać ulubioną kuchnię świata, bez chwili zastanowienia podałbym kuchnię niemiecką/austriacką. Swoje najmłodsze lata spędziłem mieszkając w Wiedniu oraz przez kilka miesięcy w Kolonii. Kiedy moi znajomi opowiadają, że z dzieciństwem kojarzy im się koktajl truskawkowy z ryżem, ja mogę śmiało powiedzieć, że dla mnie wspomnieniem z dzieciństwa jest Kartofel Salad. Rodzice starali się jak najbardziej pokazać mi cudowne smaki, które dostępne były za granicą. Leberkäse, Rostbraten, Wiener Schnitzel czy przecudowne Semmel Knödel zdecydowanie nie są mi obce.

Nie wszyscy muszą zakochać się w tych smakach, ja się jednak nie potrafiłem oprzeć.  Często zastanawiałem się w jakim kierunku miałaby podążyć moja restauracja, o której marzę od kilku lat - dzisiaj już wiem - w stronę austro-niemiecką. W głowie mam już cały plan wystroju, charakteru oraz dań, które  chciałbym, żeby znalazły się w karcie. Teraz pozostaje poczekać mi jedynie na ostry przypływ gotówki. Jestem pewien, że kiedyś spełnię swoje marzenie. 

Z ogromną radością spojrzałem na kolejny przepis z książki "Kuchenne Rewolucje", który chciałem zrobić. Bulion Austriacki. Właściwie nie musiałem się zbytnio wysilać, żeby go przygotować, gdyż przywykłem podawać go tak często, że stał się niemal normą w moim domu. Co prawda sposób przygotowania podany w książce jest nieco inny niż mój, dlatego postanowiłem go przetestować. Wielkiej różnicy nie czułem. 

Było cudownie. Idąc zaciosem oprócz Frittatensuppe (bo tak poprawnie nazywa się bulion podany z naleśnikami) przygotowałem również Semmel Knödel, czyli kluski zrobione z suchych bułek, podane z Schweinebraten, czyli pieczeni wieprzowej. Szkoda, że nie zrobiłem zdjęcia. Całość wyglądała i przede wszystkim całość smakowała cudownie! 

Zawsze kiedy chcę zrobić popisową kolację dla moich znajomych, sięgam po przepisy mojego taty na znaną mi z dzieciństwa kuchnię. Często żałuję, że nie można kupić wielu produktów w Polsce. Na szczęście moi rodzice mieszkają nadal w Wiedniu, dlatego raz na jakiś czas oryginalne produkty niemiecko-austryjackie pojawiają się w moim domu. Największym szczęściem jest Lebeerkase, czyli pieczeń ze zmielonego mięsa wieprzowego i wołowego zapiekana w formach chlebowych.

Dla wielu może to być śmieszne, a zafascynowanie tamtejszymi przysmakami nudne. Dla mnie jest to totalna radość i kocham opowiadać o frykasach, które udało mi się spróbować. Cudowne smaki, cudowne kiełbasy, cudowne ciasta, generalnie wszystko jest cudowne. 

Tak wiem, skupiłem się bardzo mało na samym przepisie, ale co tu dużo opowiadać? Tym razem trzeba naprawdę wziąć się za gotowanie i spróbować samemu. Mój przepis na Frittatensuppe znajdziecie tutaj. Zaręczam, że jest tak samo pyszny jak ten książki. Naprawdę warto…. 

środa, 30 października 2013

BIGOS Z SUSZONYMI ŚLIWKAMI I PRAWDZIWKAMI


Robiony na szybko, barowy, tani, słaby … Moje pierwsze skojarzenia związane z bigosem są bardzo negatywne. Przyznam się szczerze, że nigdy w życiu nie zamówiłem w żadnej restauracji tego polskiego specjału. Zauważyłem, że nie tylko ja tak mam. Kiedy opowiadałem znajomym, że będę robił bigos, to u każdego z nich pod nosem pojawiał się uśmiech. Przecież, co jest trudnego w przyrządzeniu kapusty z mięsem. 

To prawda, wrzucić po kolei  wszystko do wielkiego garnka nie jest trudne, prawdziwą sztuką w zrobieniu bigosu, to składniki dobrej jakości. A te w dzisiejszych czasach nie jest łatwo znaleźć. Oczywiście prawdziwą sztuką jest wyszukanie dobrej kapusty kiszonej/kwaszonej. Większość tych dostępnych na rynku wygląda tak jakby dolany został do nich mocz. Żółta jak cytryna - wtedy wiemy, że taka kapusta dobra być nie może. Niestety nie mam zrobionej domowej kapusty - dlatego musiałem wybrać jedną z tych sklepowych. Wybrałem taką, która według mnie byłą najlepsza w smaku i wyglądała najlepiej. 

Wiedziałem, że kolejnym problemem mogą być przyprawy. W supermarketach przeglądając długie półki widzimy non stop te same zioła - różnych firm. Niestety, kiedy potrzebujemy czegoś co nie jest przyprawą gotową do kurczaka, solą lub gyrosem - to możemy mieć problem. Jałowiec. Może być ciężko. Tutaj znowu pomocnym okazał się być targ. Szczerze powiedziawszy nigdy nie zwróciłem uwagi na panią, która w niewielkich woreczkach, w bardzo przystępnej cenie, sprzedaje różne przyprawy świata! Moje wieczne problemy z przyprawami, w końcu ustaną.

Dobra obłowiony w składniki potrzebne do zrobienia bigosu, uzmysłowiłem sobie, że moje skojarzenie, że bigos jest tani jest błędne. Prawdziwy, nie robiony z resztek wędlin ale ze świeżego mięsa, kiełbasy, boczku z dodatkiem śliwek wędzonych i dobrej niepaczkowanej kapusty na prawdę nie jest tani. Pomyślałem wtedy, że bigos, który znamy z barów nie może być wysokiej jakości, kiedy miseczka sprzedawana jest za 6 złotych. Nic więc nie straciłem, nie jedząc go nigdy w takich miejscach. 

Po dwóch godzinach, bigos był gotowy (btw. nie jest szybki do zrobienia). No to próbujemy! Oboje z K. zaniemówiliśmy. Co prawda K. słynący z ubóstwiania octu, stwierdził, że oczywiście go tam brakuje. "Bigos jest pyszny, ale brakuje octu, to nie jest mój smak bigosu" - no cóż mogłem więcej powiedzieć? Współlokatorka A. była zachwycona. Byłem tak bardzo pewny sukcesu, jakim okazał się być bigos, że w plastikowym pudełeczku powędrował on nawet do mojej koleżanki z uczelni! 

Dzisiaj trzeci dzień gar bigosu stoi. Niestety co za dużo to nie zdrowo. Dzisiaj już raczej go nikt nie dokończy. Wszyscy mają dość kapusty z mięsem. Tydzień temu w rozmowie ze znajomymi przyznałem, że nie jadłem bigosu kilka lat. Dzisiaj odkryłem dlaczego - bigos nie jest daniem na jeden dzień a po kilku po prostu Ci się on przejada i nie masz ochoty do niego wracać na najbliższe kilka tygodniu, lub jak w moim przypadku lat.

poniedziałek, 28 października 2013

WĄTRÓBKA PO ŻYDOWSKU


Wątróbki... Wiele osób, moich znajomych, robi krzywe miny, jak tylko słyszy to słowo. Zawsze minie towarzyszy jakaś opowieść: "mama mnie nią straszyła", "babcia robiła i była ohydna", "koszmar z dzieciństwa". Ja na szczęście nie mam drastycznych skojarzeń z podrobami. Pojawiały się u mnie w domu od małego, rodzice jadali nie tylko wątróbki, ale także nerki, serca czy móżdżek. 

Zawsze się śmieję, że ja nauczyłem się czyścić wątróbkę w 2. klasie podstawówki na stołówce. Tak się złożyło, że na obiad był wtedy postrach dzieci z cebulą. Frekwencja w szkolnej kantynie była wtedy bardzo niska. Na szczęście znalazło się kilka osób, w tym ja, dla których jedzenie "tej oblechy" nie było niczym dziwnym. 

Pamiętam jak koleżanka, Patrycja w pewnym momencie powiedziała, że aby wątróbka była dobra trzeba pozbyć się żółci, bo inaczej będzie gorzka. Oczywiście nie miałem zielonego pojęcia o czym mówi, ale przyznałem jej rację. Jasne mogłem wyjść na idiotę, który się na niczym nie zna, ale wtedy wydawało mi się, że prawi mądrze. Nie pomyliłem się, kilka lat później, kiedy sam postanowiłem przyrządzić ten drobiowy specjał, jej wymądrzanie okazało się być pomocne. Do dzisiaj pamiętam to jako dość cenną radę. 

Dzisiaj po kilku latach abstynencji wątrobianej, za sprawą Magdy Gessler, wróciłem do niej. Szczerze byłem troszeczkę przerażony, zwłaszcza kiedy M. i K. zaczęli opowiadać swoje historie. Chyba najgorszą wizją było jedzenie samemu przyrządzonego dania. Do ostatniej chwili nie byli przekonani. Oczywiście czyścić mięso musiałem sam - JA NIE DOTKNĘ SUROWEJ WĄTRÓBKI - krzyczeli. No to nie! Sam sobie poradzę, w sumie to mój projekt. 

Najlepsze jest to, że jedliśmy wszyscy, a nawet współlokatorka A. jak wróciła po pracy, to troszeczkę zjadła. Udało się! Mam nadzieję, że smak wątróbki po żydowsku, którą udało mi się dla nich przygotować, chociaż odrobinkę pozbył się ich uprzedzeń. Smak był naprawdę nieziemski. Jajka w połączeniu z cebulą i mięsem okazały się być strzałem w dziesiątkę. Co  prawda całość była troszeczkę sucha, ale podejrzewam, że chodzi o jakąś moją pomyłkę. Błąd postaram się naprawić następnym razem, dla rodziców, którzy kochają wątróbkę. Pokażę im, że ja też potrafię "obchodzić" się z wątróbką!

czwartek, 17 października 2013

HAMBURGER MAGDY GESSLER


American Dream, każdy przeżywa go na swój sposób. Jednak nie ma wątpliwości, że amerykanizacja dotknęła niemalże cały glob. Dla mnie Stany Zjednoczone, to Nowy Jork, Teksas i Hamburger. Za każdym razem, kiedy pomyślę o kotlecie pieczonym na grillu, widzę w tle powiewającą flagę. Tę samą, która kiedyś została wbita na powierzchni księżyca. 

Reputacja hamburgera została zszargana przez kulturę masową. Dzisiaj stał się on symbolem restauracji fast-foodowych. To przykre, zważywszy na fakt, że wiele przepisów na domowej roboty kotleta, proponuje polędwicę jako jedno z mięs potrzebnych do jego przyrządzenia. Do tego ogórek konserwowy, sałata, keczup, cebula, buła i gotowe. Całość nie brzmi jakoś bardzo niezdrowo. 

Hamburger Magdy Gessler, stał się moim american dream na nudny, pochmurny jesienny wieczór. Wiedziałem, że tylko za sprawą fantazyjnej wycieczki będę mógł uciec od bezsensownego stanu w jaki przybiła mnie pogoda. Co prawda, wycieczka do sklepu po potrzebne składniki okazała się być dla mnie prawdziwą wyprawą na Mount Everest, ale jakoś dałem rady. 

Zdjąłem tylko kurtkę i od razu powędrowałem do kuchni. Byłem mega podekscytowany kolejnym hamburgerem, którego nauczę się robić. Kiedyś w tej dziedzinie "doradzał" mi już Pascal, Nigella Lawson i pani z telewizji, której nazwiska teraz nie pamiętam. Wersje z serem pleśniowym, z warzywami, z papryką.... jakie to cuda w postaci kotleta nie gościły już na moim talerzu.

Na wstępie zobaczyłem, że przepis Magdy nie jest ani bardzo skomplikowany, ani tym bardziej żadne cuda się w nim nie kryją. Imbir, kolendra, czosnek, chilli, gorczyca - każdy z tych składników dostępny jest w supermarketach. Co prawda żadnego z tych składników nigdy do mięsa nie dodawałem, ale nie spodziewałem się jakiegoś przełomu.

Książka "radzi" by usmażyć mięso na grillu węglowym. Niestety mieszkanie w centrum miasta ma też swoje wady i jest to zwyczajnie nie możliwe. Moim ratunkiem musiał być ruszt elektryczny. Tak wiem, wiele walorów smakowych jedzenie zyskuje dzięki odymieniu z węgla drzewnego. Trudno musiałem przeskoczyć jakoś ten problem. 

Ziemniak z masłem ziołowym obok pyszny hamburger - mój american dream na ten dzień się spełnił. Hamburger, niby bardzo prosty, a w smaku nieziemski. Po raz kolejny "im mniej tym więcej" się sprawdziło - przynajmniej mnie przekonało, przekona jeszcze nie raz...

sobota, 12 października 2013

PLACKI ZIEMNIACZANE W SOSIE PIECZARKOWO-KALAREPKOWYM


No więc stało się, to czego chciałem uniknąć. Zapał na prowadzenie bloga i czarowanie pyszności z książki "Kuchenne Rewolucje" przepadł. Ostatni wpis pochodzi z 2. października, to dowód na to, że do kuchni wchodziłem sporadycznie. Dni mijały na uczelni, leżeniu całymi dniami w łóżku i chodzeniu do pracy. Nie byłem zmęczony, zwyczajnie nic mi się nie chciało. Kilka razy pomyślałem nawet: "Jak przestanę gotować, to nikt nie zauważy, a bloga można zamknąć". Nie ma mowy... 

Na samym początku wspominałem, że takie sytuacje mogą się pojawić. Wiedziałem, że w pewnym momencie stwierdzę, że projekt jest bezsensowny. Postawiłem sobie jednak cel, który chcę osiągnąć. Właśnie takie samozaparcie sprawiło, że znowu wyciągnąłem swój nóż z MG Home i przystąpiłem do działania. Potrzebowałem czegoś prostego, by szybko ponownie się nie zniechęcić. Placki ziemniaczane w sosie pieczarkowo-kalarepkowym wydawały mi się idealne. 

Jak zwykle poszedłem na targ po świeże składniki. Tylko kilku, ponieważ przepis jest banalny. Cebula, ziemniaki, kalarepa. To wszystko. Resztę musiałem dokupić w sklepie spożywczym. Idąc nie zdawałem sobie sprawy z tego, że do mojej siatki wpadnie jeszcze inny składnik, który sprawi, że spędzę w kuchni trochę więcej czasu. Pojawiając się na targu, moim oczom ukazały się ogromny góry świeżych grzybów. Prawdziwki, podgrzybki, maślaki.... chyba wszystkie rodzaje. Nie przepadam za nimi, wręcz starannie wygrzebuje je z każdej potrawy. Stwierdziłem , że dzisiaj będzie mój pierwszy raz kiedy leśne grzyby będą mnie cieszyć, a podniebienie pozna ich smak.

Zdecydowałem się na dorodne żółto-pomarańczowe kurki! W sosie, idealnie pasujące do placków, które od rana chciałem przygotować. Wróciłem do domu i zorientowałem się, że kompletnie nie wiem co dalej. Nigdy nie pracowałem ze świeżymi grzybami. Zupa, którą potrafiłem zrobić to jedyny popis mojej grzybowej strony - oczywiście zrobiona z grzybów suszonych, obrobionych przez kogoś innego. Jak zrobić taki sos, by nadawał się do placków. Przeszperałem internet za przepisem Magdy Gessler - nie znalazłem.

Wiedziałem, że potrzebuję czyjejś pomocy. Od razu do głowy przyszedł mi smakosz kurek, mój przyjaciel A. Wielokrotnie widziałem jak wracał z mniejszym lub większym pudełeczkiem tych żółtych maluchów do domu. "Będę robił sos" - krzyczał. Podczas, gdy ja zajmowałem się przyrządzaniem przepisu z książki, A. czarował cudowny leśny sos. Koniec, gotowe. Nakładamy wszystko na talerze. Za chwilę przyjdzie zjeść mi kurki pierwszy raz w życiu. Zero połykania w całości, tak by poczuć jak najmniej smaku. Muszę poznać to czym ludzie zachwycają się od pokoleń. 

Szok - jest cudownie! Przepyszny maślano-śmietanowy smak i niebiańskie pomarańczowe grzyby. Wszystko w połączeniu, ze świeżą pietruszką. Rozkosz podniebienia była tak ogromna, że kompletnie zapomniałem o daniu głównym, książkowym. Tutaj też się nie rozczarowałem. Kalarepa w połączeniu z pieczarkami, idealnie komponowała się ze śmietaną i wytrawnym białym winem. To wręcz spirytualne przeżycie sprawiło, że ponownie nabrałem chęci do spędzania czasu w kuchni. Chyba zapomniałem, co jest tak naprawdę ważne w gotowaniu... 

piątek, 4 października 2013

SZARLOTKA Z LODAMI WANILIOWYMI


Uwielbiam gotować, kocham zasiadać ze znajomymi do wspólnego stołu oraz czerpię niebywałą przyjemność z jedzenia. Jednak nie wszystko złoto co się świeci. Dla mnie zdecydowanie tym złotem nie są wszelkiego rodzaju ciasta. Kilka lat temu miałem jeszcze ogromne chęci, by piec dla innych. Później stwierdziłem, że zazwyczaj składniki są drogie, a przykładowe Tiramisu i tak zjadają inni. Nie przepadam za słodkościami.

Kiedy bez mięsa zbyt długo funkcjonować nie potrafię, tak za czekoladą nigdy nie udało mi się zapłakać. W sklepach kupuję słodycze raczej ze względu na opakowania i promocje. Te przecież kuszą z każdej pułki. Jestem naiwny. 

Nie potrafię zrozumieć ludzi, którzy na obiad jedzą racuchy albo naleśniki z serem. Chyba nigdy tego nie zrozumiem. Jestem tak wielkim anty fanem cukru, że nie ogarniam nawet słodkich mięs. Żeberka gotowane w koli, albo schab ze śliwką. Nie, nie i jeszcze raz nie! Dla mnie nie ma większej zbrodni niż oscypek z grilla z żurawiną.  

Czasami organizm domaga się cukru, wtedy musi być słodko. Nie cierpię deserów, które są tylko muśnięte cukrem i reszta jest miałka i nijaka. Szarlotka z lodami waniliowymi z książki "Kuchenne Rewolucje" musiała być słodka, idealna. Przynajmniej miałem taką nadzieję. 

Tym razem przepis robiło mi się bardzo przyjemnie. Nie musiałem nigdzie wychodzić, ponieważ wszystkie składniki potrzebne do upieczenia ciasta miałem w domu. No dobra, po jabłka musiałem wyjść na ogród i zerwać je z drzewa. Upiekłem spód, obrałem (a w zasadzie K. obrał) owoce, ugotowałem, nałożyłem, wsadziłem do piekarnika. Odczekałem 40 minut i zapomniałem o lodach .... 

Jak już wspominałem uwielbiam jeść ze znajomymi i spędzać z nimi wieczorami czas. Na szczęście i tego wieczoru zaprosiłem kilku znajomych, którzy po drodze mogli wpaść do jakiegoś sklepu i kupić mi pudełko lodów waniliowych. Byli już blisko więc postanowiłem pokroić i przełożyć na talerzyki gotową szarlotkę. Boże, jak bardzo tego nie potrafię robić. Zawsze, któryś kawałek mi się rozwala, coś się ułamie, coś spadnie. Często zastanawiam się jak mi się to udaje robić w miejscu, w którym pracuję? 

Kilka minut później z uśmiechniętymi gębami wszyscy siedzieliśmy przed telewizorem i delektowaliśmy się cudownym znakiem jabłecznika. Było naprawdę pysznie. Na drugi dzień część ciasta wziąłem ze sobą do Krakowa. Następna porcja znajomych rozkoszowała się cudem z jabłek. M. wziął nawet kilka kawałków. Dla mnie to ogromna radość, kiedy coś co ja ugotuję smakuje innym. No dobra tym razem, upiekę ;)

PS. Właśnie się zorientowałem, że tuż po teście na ilość glukozy we krwi, napisałem artykuł o cukrze ^^

wtorek, 1 października 2013

ŚLĄSKA PIECZEŃ SZTYGARSKA


Kocham schab. Zdecydowanie kocham schab. Schabowy, schab w sosie, rolady ze schabu, zawijańce i inne wymyślańce. Wszystko smakuje przepysznie. No może z wyjątkiem schabu ze śliwką, nie przepadam za smakiem śliwek. Schab kojarzy mi się z dzieciństwem. Schweinebraten, czyli pieczeń wieprzowa i semmel knodel to rozkosz, którą serwował nam tata jako niedzielny obiad.  Było wspaniale. 

Nie dziwimy się, że śląska pieczeń sztygarska wywołała na mojej twarzy nie małe uśmiech. Co prawda patrząc na zamieszczone w książce zdjęcie pieczeni myślałem, że jest to zwykła pieczeń ze schabu. Na próżno szukać tam kiełbasy, która powinna przechodzić przez cały kawał mięsa. Na szczęście w przepisie już było inaczej. Tam wyraźnie zaznaczono, że w schabie trzeba zrobić dziurę, by włożyć w nią kiełbasę ;)

Tym razem nie było trudno składniki znalazłem bez problemu. Problem był w tym, że mięso musiało spędzić kilka godzin w lodówce, zanim można go było upiec w piekarniku. Zawsze łapię się na tym, że nie czytam przepisów do końca. Podobnie było kilka lat temu kiedy chciałem zrobić pierwsze Tiramisu w swoim życiu. Oczywiście nie zwróciłem uwagi na to, że gotowy deser musi się chłodzić kilka godzin, a znajomych już zaprosiłem. Oczywiście wieczór był moją osobistą klapą, bo zamiast pysznego domowego wyrobu zaserwowałem im ciasto sklepowe. Na szczęście przyjaciele byli bardzo wyrozumiali. 

Sos zaczynał już odparowywać, pieczeń dochodziła w piekarniku, koleżanka, która nas wtedy odwiedziła czekała z widelcem w ręku a ja nadal nie byłem pewny sukcesu. A co jeżeli pieczeń, będzie smakowała jak te żeberka w ziołach? Na szczęście jakaś tajemnicza część mnie  mówiła, że schab nie może być niedobry, może być lekko za suchy, ale nie ma szans by był nie dobry! Ta część mnie miała rację. Mięso było przepyszne. Nie potrafię opisać słowami, co przeżywałem po spróbowaniu pierwszego kawałka mięsa. 

Moje zadowolenie było tym większe, że M. zmiotła wszystko z talerza, mimo, że kiełbasa w środku ją troszeczkę przeraziła. Niepotrzebnie, było serio cudownie. Kolejny przepis, który na bank powtórzę niedługo. Może nie z 1,5 kg mięsa, tylko mniejszej ilości, ale powtórzę na pewno. Jeżeli nigdy nie próbowaliście to warto zabawić swoje podniebienie Śląską pieczenią sztygarską w sosie. 

poniedziałek, 23 września 2013

SAŁATKA ŚLEDZIOWA POZNAŃSKA


Nienawidzę ryb. Przynajmniej całe życie nienawidziłem. Utrzymywałem, że Panga (ze względu na brak specyficznego zapachu) jest moim ulubionym morskim stworzeniem. Paluszki, kostki, medaliony zawsze mogły pojawić się na moim talerzu. Ostatecznie przeszedł jeszcze tuńczyk z puszki oraz pstrąg. Coś jednak się w tym roku zmieniło. Wyjazd nad morze dodał mi odwagi. 

Wspólna wycieczka ze znajomymi do Gdyni spowodowała, że musiałem przełamać lody. To przecież tradycja - nad polskim morzem jemy ryby. Oni ciągle o tym gadali, o
d pierwszego dnia. Presja była duża. Kiedy wreszcie nastał ten dzień, usiedliśmy w smażalni. Zaraz obok stał przepiękny statek - Błyskawica. Z niepewną miną zamówiłem sobie Dorsza.

Dwa razy wbiłem widelec w morskie stworzenie. Zwariowałem! Boże, pyszne. Przez cały czas zachwycania się nad wyjątkowym smakiem dorsza myślałem o tych wszystkich straconych latach, kiedy ryby dla mnie nie istniały. Przygoda w Gdyni była dopiero początkiem. Od tamtej chwili jadłem już tuńczyka z grilla, krewetki. Wszystko jest naprawdę cudowne. Nareszcie morze otworzyło i przede mną swoje serce.

Kolejnym etapem była poznańska sałatka śledziowa. Śledzie kojarzą mi się ze świętami wielkanocnymi. Rodzice zawsze robią sobie śledzia w różnej postaci, ponieważ go kochają. Ja niestety nie. Magda Gessler w przepisie radzi, aby wszystkie składniki pokroić w kostkę. Pomyślałem, że to jeszcze gorzej bo w razie katastrofy nie będę mógł wydłubać ryby. 

Wieczorem odwiedzili mnie znowu moi znajomi. Swoją drogą nie wiem jak to jest, ale zawsze kiedy realizuję kolejny przepis z książki to ktoś chce mnie wieczorem odwiedzić. Tak jakby wyczuwali - O BĘDZIE JEDZENIE, CHODŹMY! Dla mnie to oczywiście ogromna radość. Przecież nie ma nic gorszego niż przyrządzić coś cudownego w kuchni i siadać do stołu samemu. 

Wegetariańskiego M. (tego samego co bał się kapusty kiszonej) niestety nie udało się przekonać, by skosztował sałatki. Na szczęście drugi pan M. dał się namówić. I znowu ryba zrobiła mi numer. Znowu smakowało! Generalnie to wszyscy, którym udało się spróbować sałatki byli zachwyceni. Niestety półmisek jest już pusty, dlatego nie czekając, dzisiaj zrobię kolejną porcję.

Przepis zdecydowanie udany! Strasznie cieszę się, że postanowiłem w tym roku jechać na tę wycieczkę. Odmieniła ona moje podniebienie na dobre. Teraz nic co morskie nie będzie mi obce. Postaram się spróbować wszystkiego. Wiem, że pewnie nie wszystko będzie mi smakowało, ale przynajmniej będę tego pewny, ponieważ wszystkiego spróbuję.

czwartek, 19 września 2013

ZUPA SEROWA


Jak tylko kupiłem książkę "Kuchenne Rewolucje" moją uwagę od razu przykuła zupa serowa. Kilka miesięcy temu wybrałem się ze znajomymi na obiad do restauracji. W niewielkiej krakowskiej knajpce "Warsztat" odkryłem fantastyczny smak zupy serowej. Nie miałem pojęcia jakie sery konkretnie składały się na to cudo. Wracając z uczty, jeszcze przez długi czas wspominałem ekstazę jaką przeżyło moje podniebienie.

Kilka dni później postanowiłem odtworzyć ten rajski posiłek. Sporo kombinowałem jak przenieść ten ideał do mojego domu. Udało się. Aromat szczypiorku i kilku serów pleśniowych stał się moim daniem popisowym. Wszyscy znajomi, którzy mieli okazję spróbować zupki byli w niebo wzięci. Niektórzy prosili wręcz o przepis. Ci, którzy chcieliby koniecznie przekonać się na własnej skórze jak smakuje moja zupa, to pod tym linkiem znajdą instrukcję obsługi.

Właśnie dlatego zupa serowa, którą proponuje Magda Gessler była dla mnie czymś ważnym. Niestety zaraz po przeczytaniu składników potrzebnych do przygotowania dania, byłem pewny, że zupa nie ma nic wspólnego z tą moją. Pomyślałem, lżejsze Fondue. Nie pomyliłem się. Zupa serowa z książki "Kuchenne Rewolucje" to nic innego jak szwajcarski przysmak ze zmienioną konsystencją.

Przepis był dla mnie o tyle wyzwaniem, że znalezienie Kirszu w Polsce graniczy z cudem, albo ja mam wyjątkowo dużego pecha. Po "zwiedzeniu" trzech sporych supermarketów stwierdziłem, że Alma będzie moim ratunkiem. Nie. Tam też nie znalazłem. Zmęczony, zły i wściekły zadzwoniłem do mojej mamy, by ponarzekać jaki ten świat jest niesprawiedliwy. No tak, w tym momencie był to dla mnie problem. Wtedy mama stała się dla mnie prawdziwym mesjaszem. 

Jak się okazało u mnie w domu stoi sporych rozmiarów flaszka Kirszu. No tak, ale obecnie znajduję się 85 kilometrów od mojego rodzinnego miasta. ZNAJOMI! Ha, to właśnie oni po raz kolejny okazali się być dla mnie prawdziwym wybawieniem. Jeden z nich musiał coś załatwić w Krakowie i mógł po drodze zabrać mi tak bardzo potrzebny alkohol. 

Wieczorem, razem ze wszystkimi potrzebnymi składnikami zabrałem się za gotowanie. Wtedy uzmysłowiłem sobie, że każdy przepis pojawia się na moim talerzu, po zmroku. Być może niektórzy mają rację. Nigdy nie mogę się z niczym wyrobić na czas, ale przecież to nie moja wina. Złośliwość rzeczy martwych....

wtorek, 17 września 2013

BABKA ZIEMNIACZANA + ŻEBERKA DUSZONE W ZIOŁACH


Wraz z rozpoczęciem projektu zacząłem oglądać archiwalne odcinki "Kuchennych Rewolucji". Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak bardzo początkowe odcinki programu różnią się od tych, które teraz emituje stacja TVN. Nie wiem czy te nowe są lepsze, na pewno bardziej dramatyczne. 

Przez ostatnie kilka dni opiekowałem się mieszkaniem dobrego znajomego. Wyjechał na wakacje... W ostatni wieczór postanowiłem troszeczkę nabrudzić mu w kuchni i coś ugotować. Tym razem wyjątkowo padło na dwa przepisy. Babka ziemniaczana była pewniakiem. Zwłaszcza po obejrzeniu odcinka "Kuchennych...", gdzie grała ona główną rolę na kolacji. Nasłuchałem się ochów i achów. Obok wytworu ziemniaczanego, koniecznie chciałem aby na talerzu znalazło się jakieś mięso. Ostatecznie podjąłem się przyrządzenia żeberek duszonych w ziołach.

Los chciał, że odwiedził mnie wtedy mój przyjaciel. Bez niego nie udało by mi się wszystkiego przygotować w tak szybkim czasie. Obranie 2kg ziemniaków wymaga ogromnych poświęceń. Zwłaszcza, gdy mają rozmiar kurzych jajek. 

Babka ziemniaczana zawładnęła naszym sercem. Niesamowity smak ciepłych kartofli z sosem śmietanowym z rzodkiewką jest absolutnym hitem! Skwarki też robią swoje. Jak tylko spotkam się z rodzicami muszę im się pochwalić nową potrawą, którą nauczyłem się robić. Coś niezwykłego. Nie dziwię się podekscytowanym gościom restauracji Panorama. 

Bardzo mi było przykro, kiedy okazało się, że żeberka zostają daleko w tyle, jeżeli chodzi o smak. Jestem stuprocentowym mięsożercą. Nie potrafię wytrzymać bez potraw mięsnych, dłużej niż tydzień. Niestety tym razem okazało się, że świniak spadł na drugi plan, chociaż nie wiem czy nie na trzeci. Nie jestem pewien czy to wspaniały smak babki sprawił, że wszyscy tak bardzo krytykowali żeberka, czy mieszanka przypraw po prostu wszystkim nam nie spasowała. Być może ja wykonałem przepis nie tak jak należy? Nie wiem czy dać im jeszcze jedną szansę i spróbować jeszcze raz niedługo? Muszę się poważnie nad tym zastanowić.

sobota, 14 września 2013

CHŁODNIK LITEWSKI


Trochę czasu minęło od mojego ostatniego wpisu. Przez ten czas jadłem, starałem się odkrywać nowe smaki i poznawać produkty zupełnie mi obce. Dowiedziałem się również kilku dość zaskakujących rzeczy jak fakt, że w restauracji orientalnej nie trzeba znać sztuki gotowania ryżu. Zamawiając chrupiącego kurczaka na ostro, nie spodziewałem się, że dostanę na talerzu mocno wysuszony, wczorajszy ryż. Wydawałoby się, że ryż w azjatyckiej restauracji powinien być numerem popisowym. Odpowiednio gotowany, w specjalnym garnku, dopieszczony na maxa. Jak widać bardzo się pomyliłem. 

Kilka dni temu, poszedłem na targ warzywny, by kupić mojej śwince morskiej, świeże warzywa. Właśnie tam na miejscu poczułem, że muszę przygotować coś świeżego, lekkiego i zdrowego. Przypomniałem sobie, że Magda Gessler w książce "Kuchenne Rewolucje" proponuje chłodnik litewski. Piękne, zielone pęki botwiny i szczypiorku same zachęcały by je kupić. Udało mi się wrócić do domu z cudowną siatą pełną kolorowych warzyw. 

Za "gotowanie" zabrałem się bardzo późno, ponieważ tamtego dnia byłem w pracy. Jestem osobą bardzo upartą, dlatego chłodnik musiał pojawić się na talerzu jeszcze tego samego wieczoru. Można powiedzieć, że przeżyłem swój pierwszy raz. Nigdy wcześniej nie próbowałem zupy, którą się je na zimno. Dlatego ten przepis był dla mnie sporym wyzwaniem. Wiedziałem, że smak musi być wyrazisty. Ostry, słony i jednocześnie słodki. Chyba udało mi się osiągnąć perfekcje. Koleżanki z pracy były zachwycone. Wyznaję zasadę, że gotuję dla innych, dlatego ekipa "Czułego Barbarzyńcy" w Krakowie musiała posmakować chłodnika. 

Szkoda tylko, że koniec końców ja nie byłem zachwycony. Tak zupa może i była pyszna, ale osobiście odkryłem, że chłodnik nie pobił mojego serca. Denerwowały mnie ogórki, rzodkiew zalane zimnym płynem. Przepis na pewno sprawił, że sam dowiedziałem się czegoś nowego o sobie. Tak wiem, pogoda nie sprzyja zajadaniem się zimnymi potrawami. Dla mnie nie ma to jednak żadnego znaczenia.... Jestem pewien, że nie prędko wrócę do chłodnika litewskiego. 

środa, 11 września 2013

PIEROGI RUSKIE Z MIĘTĄ



Przepis na pierogi ruskie z miętą zapamiętam do końca życia. Nie chodzi o to, że jego wykonanie zajęło mi dużo czasu, ale o wydarzenia, które mu towarzyszyły. Ktoś pozwolił sobie naruszyć moją własność i zabrać wszystko co świeci. Taka już natura złodzieja, nie przejmuje się, że coś może mieć sentymentalną wartość, nie wspominając już o tej materialnej. Dla moich rodziców, był to prawdziwy cios, zastać własny dom uszkodzony i "wybrakowany". Całe to zdarzenie, stało się dla mnie blokadą, która uniemożliwiała mi stanąć przy garnkach. 

Wczoraj, kiedy emocje już opadły wreszcie dorwałem się do kuchni. Mogłem rozpocząć lepienie piegów. Zapraszając dwóch panów M. zapomniałem, że jeden z nich jest wegetarianinem. Pierogi z kapustą i Grzybami były dla mnie w tym momencie jedyną deską ratunku. Przecież nie przyjmę gości, nie mając ich czym poczęstować. Aby kolacja była jeszcze ciekawsza, na stole pojawiły się jeszcze pierogi z kaszanką z książki "Kocham Gotować" oczywiście autorstwa Magdy Gessler.

Koniec, końców było naprawdę pysznie. Zamiast jednego rodzaju pierogów, wyszły trzy. Mam jednak dwie rady dla siebie na przyszłość: nie kupować mąki "Lubella - idealna do piegów" oraz dodawać więcej mięty do ruskich. Dziesięć listków mięty, które są podane w przepisie, przy reszcie składników zwyczajnie ginie. Nie pozostawiają nawet śladu świeżego smaku. Chyba, że ktoś ma miętę, której listki mają po 3 centymetry, wtedy dziesięć przepisowych wystarczy. Moja roślinka jest zdecydowanie mniejsza.

Kolacja się udała. Mój projekt sprawił, że jeden z panów M. po raz pierwszy jadł kapustę kiszoną. "Nienawidzę jej zapachu" - krzyczał. Szybko zmienił zdanie - zapach to nie wszystko. Drugi M. sceptycznie podchodził do kaszanki. Krzywił się i zabierał się do degustacji ponad 10 minut. Po pierwszym kęsie, nie zdążyłem się obrócić kiedy reszta piegów zniknęła z talerza. 

Co prawda wieczorem, byłem bardzo zmęczony. Po ulepieniu około 200 pierogów ręce mi odpadały (tak wiem, to może nie jest wiele, ale nie mam jeszcze wielkiej wprawy). Pozostała wielka satysfakcja, że wieczór się udał, a goście wyszli z zadowolonymi brzuchami ;) Nie ma nic lepszego niż podać na stół smakołyki, własnoręcznie robione, ludziom których kochasz. Kiedy na dodatek, z uśmiechniętymi minami przyznają, że jest PYSZNIE, to satysfakcja jest niebywała. Ja uwielbiam to uczucie.

niedziela, 8 września 2013

ZUPA GULASZOWA


Do sklepu wybrałem się późnym wieczorem, ponieważ cały dzień byłem w pracy. W sobotę o godzinie 17 mogłem pójść jedynie do hipermarketu, za którym nie przepadam. Nie lubię kupować w ogromnych sklepach, gdzie można znaleźć wszystko. Wyprawa trwa wtedy w nieskończoność. Przejście z jednego końca marketu na drugi trwa 20 minut. Niech się martwi ten, który zapomni chleba, a już stanowczym krokiem zmierzał do kasy. Ja coś o tym wiem. Zawsze o czymś zapominam. Tak było też wczoraj, kiedy już praktycznie jedną nogą stałem przy wyjściu i zorientowałem się, że zapomniałem kupić wołowiny na wywar mięsny. 

Dobra przyznam się szczerze, byłem mega zmęczony. Być może dlatego wypad do sklepu pamiętam jak wyprawę w Himalaje. Cały dzień spędziłem z dziećmi, gdzie najstarsze z nich miało może 5 lat. Dzieciaki biegały, nieustannie dając o sobie znać. Jakby na siłę chciały przekazać "TAK MY WCIĄŻ TU JESTEŚMY". Po 6 godzinach, nadal musiałem stać za barem i parzyć kawę z uśmiechem. Taka praca. 

Zamiast gnać czym prędzej do domu i odpocząć, ja podjąłem wyzwanie i postanowiłem rozpocząć projekt. Po niespełna dwóch godzinach, udało mi się dotachać siatki do domu. JESTEM! Zakupy, kuchnia i ja. Od teraz mam jeden cel: ugotować wywar, pokroić co trzeba w kostkę i doprowadzić przepis do końca. Ilość składników sprawiła, że bałem się, że zupa wyjdzie mdła. Pomyliłem się. Aromat cudownie unosił się po całym mieszkaniu, a moi współlokatorzy nie mogli się doczekać kiedy skończę. 

Tak serio to nie wiem skąd wziąłem tyle energii, by stać na nogach kolejne 2 godziny. Krojąc paprykę, zapomniałem, że jeszcze kilkanaście minut temu moim największym marzeniem była kąpiel i moje łóżko. Kuchnia na mnie zdecydowanie działa pozytywnie. Na zegarku wybiła godzina 22, a my dopiero skończyliśmy jedzenie. Intensywny smak papryki sprawił, że koniecznie chciałem iść po dokładkę. Dwa razy się zastanowiłem i odpuściłem. Jest późno, o tej porze nie powinno się zapychać. "Będzie na jutro".

Pierwszy przepis jaki postanowiłem zrealizować okazał się być prawdziwym skarbem. Muszę obiecać znajomym, że kiedyś gulaszową zrobię również dla nich. Wczorajszy wieczór sprawił, że mam jeszcze większą ochotę na przebrnięcie przez cały projekt. Rozpływać się w pozostałych daniach, tak jak robiłem to wczoraj... Pycha. Do końca projektu zostało mi jeszcze 47 pyszności, które z rozkoszą będę gotował nie tylko dla siebie, ale również dla moich bliskich. 

sobota, 7 września 2013

NA POCZĄTEK


Tak naprawdę nigdy nie wiem jak rozpoczynać bloga. Nie potrafię znaleźć złotego środka, jeżeli chodzi o "idealny pierwszy post". Z tyłu głowy mam jedno - musi być genialnie - koniec końców wychodzi dziwacznie. 

O CO CHODZI?

Kilka lat temu pierwszy raz zobaczyłem film "Julie i Julia", w którym się bezgranicznie zakochałem. Postanowiłem wtedy, że kiedyś stworzę bloga związanego z gotowaniem. Zacząłem się bardziej interesować kulinariami - czytałem książki, przeglądałem gazety, magazyny, że nie wspomne o różnych kulinarnych programach telewizyjnych. Szukałem przy okazji osoby, która zostałaby moim mentorem i w pewnym momencie zorientowałem się, że w większości moich kuchennych przemyśleń pojawia się jedna, konkretna postać. Magda Gessler

Podobnie jak bohaterka filmu, za cel biorę sobie zrealizowanie wszystkich przepisów z książki kucharskiej. Moim celem jest posmakowanie każdej potrawy z książki "Kuchenne Rewolucje" autorstwa Magdy Gessler. Oczywiście musi pojawić się meta. Moją metą będzie 8. marca 2014 roku. Daję sobie dokładnie pół roku na ugotowanie wszystkich dań. Czy uda się? Nie wiem. Jestem osobą, która zaczyna wiele projektów, szybko je porzuca i nigdy nie kończy. Z biegiem czasu poznacie mnie bliżej i może się o tym przekonacie. Najczarniejszym scenariuszem byłaby sytuacja, w której blog zasypie kurz i projekt zostanie przerwany. Jednak to nie powinno się wydarzyć!


KIM JESTEM?
Na co dzień studentem Dziennikarstwa. Dorywczo baristą w klubokawiarni. Często pasjonatem kuchni. Leniwym acz wysoko mierzącym ignorantem. Zadowolonym z życia, często zastanawiającym się nad przyszłością, młodzieńcem. Szukałem swojej ścieżki. Mam nadzieję, że znalazłem ją tutaj. Przynajmniej na kolejne pół roku. 

Startuję jutro....